- Zbyt duży wybór ciuchów sprawia, że się gubię i nie umiem nic sensownie skompletować co kończy się tym, że i tak chodzę cięgle w tych samych zestawach. No kurcze nie potrafię ubierać się tak, by te sezonowe perełki czy must have-y lśniły na tle ubrań, które wcześniej już posiadałam. Zawsze działo się tak, że jakiejkolwiek nowości inspirowanej najnowszymi trendami bym nie kupiła to i tak, koniec końców, nie umiałam jej wyeksponować w taki sposób, by było to modne i piękne! Taki twór ze mnie i tyle 😛
- Gdy mam za dużo ciuchów kompletnie nie pamiętam co mam! Zawsze miałam z tym problem, kupowałam kolejne ubrania a potem i tak o nich zapominałam i chodziłam w tym, co wcześniej o nowych przypominając sobie od czasu do czasu, zwykle w momentach kiedy i tak stwierdzałam, że nie pora na taki właśnie ubiór. Poza tym co sezon, ba, miesiąc rozmyślałam o tym, co chcę sobie kupić a potem zdarzało się tak, że otwierałam pudło z zeszłego półrocza i odkrywałam, że przecież mam już coś podobnego. Wariactwo.
- Nie czerpię praktycznie żadnej przyjemności z chodzenia po sklepach i przeglądania wieszaków w poszukiwaniu czegoś dla siebie. Jeszcze dawniej, dawniej w pewnym sensie mnie to bawiło, bo do pewnego momentu czułam, że świadczy to o jakimś statusie, tym, że możesz wydawać na co chcesz i kiedy chcesz. Teraz takie zachowania mnie najzwyczajniej w świecie męczą i uważam je za stratę czasu.
- Nie bawi mnie oglądanie zastawionych butami półek w czyimś domu czy rzędów ubrań w czyjejś garderobie. Wprawia mnie to natomiast w zakłopotanie i niemały podziw, że można się w tym wszystkim odnajdywać. Ja nie potrafię.
- I tak chodzę tylko w jednej torbie, z jednym portfelem i w jednych okularach. To po co dawniej potrzebowałam ich wielości? Kupowałam a potem przeważnie kończyło się na tym, że ta druga, trzecia torba zakupowo / codzienna i tak była używana przeze mnie od wielkiego dzwonu, że te drugie okulary przeciwsłoneczne wcale nie podobają mi się bardziej niż pierwsze i że nie lubię przekładać swoich rzeczy z jednego portfela do drugiego tylko po to, by ten pasował do torby…
- Nie lubię stać przed lustrem i przebierać się w coraz to nowe ‚stylizacje’ poszukując tej jednej, odpowiedniej na wieczór czy obiad rodzinny. Lubię za to stwierdzić „idę w tym”, bo czuję się w tym dobrze, jest to sprawdzone i w moim stylu. Lubię otworzyć szafę i wyjąć z niej to czego potrzebuję w danym momencie, bez potrzeby próbowania, dopasowywania, dodawania czy odejmowania kolejnych części garderoby.
- Nie znam się na zmieniających się z prędkością światła trendach, nie potrafię ich wyłapywać i się nimi zachwycać. To na czym się znam to wygoda i klasyka, reszta przychodzi mi niezwykle trudno. Moda i konieczność bycia ‚na topie’ mnie męczy jako tako, pomimo tego, że sprawia mi przyjemność patrzenie na ludzi, którzy tym żyją i w tym się odnajdują, ale to chyba dlatego, że lubię patrzeć na osoby z pasją a dla wielu moda nią właśnie jest. Ja nie potrafię bez znudzenia przeglądnąć Bazaar czy Elle. Lubię natomiast inspirować się ubiorem ludzi, którzy ubierają się w stylu, który jest mi bliski. Wtedy ich śledzę, szukam, podpatruję i zastanawiam się głęboko nad tym, czy to co pasuje do nich może pasować do mnie.
Tak to właśnie u mnie wygląda. Minimalizm ratuje mnie po prostu przed klęską urodzaju i nie tylko i chwała mu za to! Jak to wygląda u Was? Co Wy nie-szafiarki dodałybyście do tej listy?